Sławomir Rajnik
Popołudniowa sobota 14 lipca w gminie Osie zapadnie już mieszkańcom w pamięci na całe życie. Każdy zapamięta ją z przyczyn oczywistych inaczej, ale mianownik będzie ten sam. Trąba powietrzna. Tego dnia rozpocząłem odkładany od lat remont mieszkania. Zrywanie desek podłogowych zmierzało ku końcowi. Duszno i gorąco. Do tego ta paskudna burza, która spowodowała chyba zalanie kilku piwnic, bo słychać głos syreny strażackiej. Policyjny radiowóz przemknął pod blokiem, chwilę potem słyszę kolejne wozy strażackie. Acha, pewnie drzewa poprzewracało. Nic nowego. Mieszkając w Borach Tucholskich człowiek szybko się do tego przyzwyczaja. Wszak do Tlenia turyści muszą dojechać.
Mija jakieś pół godziny a ja zamyślony nad przyszłymi bohaterskimi czynami we własnym domu zauważam odkrywczo, że odgłos syren wozów bojowych nie milknie. W tym momencie pomagająca mi córka odbiera telefon i chcąc najwidoczniej spokojnie sobie pogadać odchodzi do swego pokoju. Głośne hasła rzucane do komórki: że co? no co ty? uspokój się! mów do rzeczy! -wzbudziły mój niepokój. Znam córkę jak każdy przewrażliwiony ojciec i wiem że rozważna i opanowana bez przyczyny głosu by nie podnosiła. Tatuś, dzwoniła zapłakana Donia (koleżanka córki ze studiów) i powiedziała, że dzwoniła do niej jej matka. Ponoć przez wieś przeszła trąba powietrzna i że oni wszystko stracili i prosi by odebrać ją ze stacji PKP jak przyjedzie z Gdańska.
Ciarki przeszły mi po krzyżu. Przejeżdżająca karetka i kolejne wozy strażackie pogłębiają tylko grozę sytuacji. Krótkie „jedziemy” i już gnamy przez las do Starej Rzeki. Nie dojechaliśmy. Kawalkada wszelakiego rodzaju pojazdów uniemożliwia dalszą jazdę. Dalej trzeba pieszo. Dochodzimy do krawędzi doliny rzeki Wdy będącej jednocześnie granicą wsi. Szok. Wszędzie sterczą kikuty połamanych drzew i ruiny budynków. Po roku niepalenia proszę znajomego strażaka o papierosa. Podaje drżącymi rękoma. K…a ! wyrwało mu się bezwiednie z piersi. To słowo oraz „O Boże!” słyszę coraz częściej od nadjeżdżających ludzi. Tędy nie dojedziemy do znajomych. Trzeba się cofnąć i próbować lasami. Po dwóch kilometrach znowu stop. Kolumna wozów strażackich stoi na drodze w oczekiwaniu aż pilarze utorują im drogę. Jedno wielkie zwałowisko drzew. Zostawiamy samochód i po kilkunastu minutach docieramy do celu. Szok, szok i jeszcze raz szok. Prawie wszystko dookoła w ruinie.
Spod belek i zwałowisk cegieł wystaje coś co przypomina ciągnik oraz pogruchotany samochód. Z miejsca, z którego roztaczała się panorama jak z wyidealizowanego obrazka teraz ukazuje się surrealistyczny, upiorny widok. To, co widzą oczy, rozum nie chce akceptować. Jakaż siła musiała dokonać takiego kataklizmu? Przed czymś, co było podwórkiem siedzi na pniu zszokowana koleżanka. Jej mąż obchodzi ruiny zabudowań. Żyją. Uratowała ich piwnica. Na drodze do posesji urządzono punkt opatrunkowy. Śmigłowiec zabiera rannych. Karetka nie prędko tu dotrze. Zgroza. W Osiu powstaje sztab kryzysowy.
Następnego dnia rano żona w mało delikatny sposób budzi mnie ze snu. Chodź szybko! Na TVN-ie pokazują ujęcia ze śmigłowca na Starą Rzekę. Wieś, którą znam od kilkudziesięciu lat wygląda zupełnie obco. Relacja telewizyjna przypomina raczej tę z przejścia tornada w środkowych stanach Ameryki. Okazuje się że tu u nas też było tornado. W centrum leja trąby u jej podstawy wiatr osiągał 200 km/h. Idziemy do kościoła. Podczas kazania miejscowy proboszcz tak wspomina sobotnią popołudniową mszę świętą: „Gdy zawyła syrena umieszczona na budynku ochotniczej straży pożarnej kilku druhów poderwało się z ławek. Jak zwykle oni pierwsi ruszają do akcji. Po jakimś czasie, gdy odgłos przejeżdżających tuż obok kościoła wozów strażackich, karetek i radiowozów policyjnych nie milkł wiedziałem, że musiało się stać coś strasznego. Zebrani w kościele wierni z niepokojem oczekiwali końca mszy. Atmosfera strachu i niepewności była namacalna wręcz mistyczna. Takiej mszy jeszcze nigdy nie odprawiałem.”
Rozpoczyna się szacowanie strat w lasach. Po kilku dniach już wiadomo, że na powierzchni prawie 500 hektarów ”leży” ok 150 tysięcy metrów sześciennych drewna. Trąba położyła głównie drzewostany sosnowe, 40-100 letnie w pasie szerokości 300 – 400m i na długości 18 km. W środku pasa drzewa są poskręcane, sterczą tylko kikuty, natomiast na obrzeżach leżą powalone w całości. Szacowane koszty uprzątnięcia wywróconych i połamanych drzew oraz ponowne zalesienie to koszt prawie 20 mln zł. Prace uprzątające potrwają prawdopodobnie do końca 2013 roku (oprócz drewna trzeba jeszcze uprzątnąć tzw. biomasę, czyli gałęzie, konary i karpinę a następnie przygotować glebę do odnowień). W roku 2014 planowane jest rozpoczęcie zalesień. W prywatnych lasach ten proces może potrwać nawet dłużej.
W historii Toruńskiej Dyrekcji Lasów Państwowych jest to największa klęska naturalna spowodowana przez wiatr. Pozyskanie drewna w tak trudnych warunkach jest mozolne, kosztowne i niebezpieczne. Tylko doświadczony pilarz wie jak postępować z naprężonymi lub pochyłymi pniami, jak obalać kikuty i w którą stronę należy je ścinać. Czas płynie. Jakość techniczna drewna i tak już słabsza ze względu na spękania i skręcenia włókien, ulega dalszemu pogorszeniu. Wchodzą grzyby, w tym sinizna. Mebli z tego już nie będzie. W większości wyrabia się tzw. papierówkę i opał. Rzadziej uda się pozyskać całe dłużyce przeznaczone do tartaków lub kłody. W wielu przypadkach koszt pozyskania surowca drzewnego jest większy niż dochód wynikające z jego sprzedaży. Ceny nieznacznie spadają. W zwaliskach drzew znajdowane są martwe zwierzęta i zniszczone gniazda. Straty w przyrodzie są trudne do oszacowania. Wdecki Park Krajobrazowy po przejściu tornada jest przecięty na pół. Na szczęście rezerwaty nie ucierpiały tylko sąsiedztwo jednego z nich zostało częściowo odsłonięte. W wymiarze ludzkim straty w infrastrukturze, budynkach i gospodarce leśnej są duże, katastrofalne. Pamiętać jednak należy, że trąby powietrzne są zjawiskiem całkowicie naturalnym. Nawet na naszej szerokości geograficznej. Były, są i będą się powtarzały. Pojęcie katastrofy w tym wypadku jest względne. To natura nas upokorzyła, zresztą już nie pierwszy raz i jeszcze nie raz nas upokorzy. My zbyt mało znaczymy dla jej potężnej siły.
Sławomir Rajnik Były długoletni pracownik Wdeckiego Parku Krajobrazowego, począwszy od stanowiska strażnika do Głównego Specjalisty ds. Ochrony Przyrody. Absolwent Technikum Leśnego w Tucholi i Wyższej Szkoły Ochrony Środowiska w Bydgoszczy. Swoją pasję do przyrody rozwijał jako pracownik Lasów Państwowych, Wdeckiego Parku Krajobrazowego, a obecnie specjalista w Wydziale Spraw Terenowych Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Bydgoszczy. Od kilku lat swoją wiedzą i refleksjami na temat szeroko pojętej przyrody, jej ochrony i gospodarki leśnej dzieli się z czytelnikami Magazynu Ogólnopolskiego ZAGRODA ukazującego się jako kwartalnik. Za naszą namową postanowił podzielić się dotychczasowymi artykułami z odwiedzającymi naszą stronę.